Chrześcijaństwo rodzi się z wydarzeń paschalnych, a zatem z bezpośredniego kontaktu z Jezusem, który gromadzi uczniów, głosi nadejście Królestwa, umiera, zmartwychwstaje i daje wspólnocie Ducha Świętego. Akt wiary osób uczestniczących w tych wydarzeniach służy przede wszystkim temu, by mogły one wyjść poza same te wydarzenia i uchwycić ich element objawiony, czyli to, że ten Jezus jest Chrystusem, Synem Bożym, Barankiem, który gładzi grzechy świata. Szybko jednak na miejsce tego bezpośredniego doświadczenia pojawia się pewna struktura zapośredniczona, w której punktem odniesienia nie jest już samo wydarzenie, ale świadectwo o tych wydarzeniach i ich znaczeniu (nierozerwalnie ze sobą związanych).
Wiarygodność świadków staje się w tym kontekście sprawą zasadniczą. I jest to wyraźnie widoczne w teologicznej refleksji pierwszych wieków. Tam, gdzie świadek jako człowiek zawiódł zaufanie, kiedy nie można mu uwierzyć, pozostają jeszcze nie tylko inni świadkowie – również potencjalnie zawodni – ale cała struktura, która, na najwyższym poziomie, jest przecież nieomylna.
W przypadku osób, które oficjalnie reprezentują Kościół mamy do czynienia z połączeniem tych dwóch aspektów – akt zaufania do konkretnej osoby jest – lub przynajmniej może być – również aktem zaufania do autorytetu instytucji. Instytucjonalna pozycja może wzmacniać świadectwo osobiste i na odwrót. Trzeba przy tym zauważyć, że związek ten nie jest tu de facto wyłącznie funkcjonalny, lecz ma charakter teologalny, oparty zarówno na konstytucji Kościoła, jak i – w przypadku świadków wyświęconych – na sakramencie święceń.
Z analizy znanych nam przypadków wynika, że bardzo często to właśnie zaufanie, jakim z racji swej instytucjonalnej pozycji, obdarzeni byli sprawcy tych przestępstw, ułatwiało im czy wręcz umożliwiało dostęp do ofiar. Poza tym, choć zwykle nie chodzi o specjalnie wypaczone nauczanie wiary, którego celem jest sprawienie, by osoba wybrana na ofiarę stała się jeszcze bardziej bezbronna wobec sprawcy (mimo że wiemy, że i takie przypadki się zdarzają), to i tak religijny czy też teologalny wymiar tego nadużycia zaufania jest obecny w doświadczeniach osób skrzywdzonych i ich bliskich
W wiarę, jako zapośredniczoną, uderza bowiem kryzys, wynikający z braku wiarygodności świadka. Zgorszenie prowadzi do niewiary.
Ciężar próby, na jaką wystawione są zaufanie i wiara osób skrzywdzonych i zgorszonych może być, przynajmniej częściowo, złagodzony, dzięki adekwatnej reakcji innych członków wspólnoty bądź też reakcji całej instytucji, jaką jest Kościół. Musimy być jednak świadomi, że jakość tej reakcji (tak indywidualnej, jak instytucjonalnej), choć stanowi przecież najprostszy ze sposobów przeżywania miłości do bliźniego zranionego przez zło, ma też kluczowe znaczenie dla wiary licznych członków Kościoła, a zatem w pewnym sensie dla samego przetrwania wspólnoty. Zamiast zareagować wedle wskazań Ewangelii, spora część kościelnych przełożonych starała się ograniczyć zgorszenie, próbując przede wszystkim zapobiec rozprzestrzenianiu się informacji o przestępstwach.
Straszny rozdźwięk pomiędzy ewangelicznymi zasadami, nauczanymi przez pasterzy a wcale nie nielicznymi reakcjami przełożonych kościelnych, w których całkowicie brakowało ducha Ewangelii względem osób zranionych wykorzystaniem seksualnym, którego dopuścili się księża czy zakonnicy, spowodował, najpierw u skrzywdzonych, a potem w całych wspólnotach, dalszą erozję zaufania. Możemy mówić tu w pewnym sensie o zgorszeniu drugiego stopnia, prowadzącym do dalszego cierpienia ofiar i ich bliskich (wiktymizacja). Dla ich wiary i dla wiary innych osób dotkniętych tym zgorszeniem jest to jeszcze bardziej druzgocące. O ile bowiem brak ufności w osobiste świadectwo pasterza można było jakoś wypełnić przez świadectwo instytucjonalne czy wspólnotowe, po upadku autorytetu instytucji pozostaje już tylko pustynia.
Ponieważ Kościół, ze swej natury, jest wspólnotą stale nawracającą się, należy oczekiwać od niego, że wobec wielkiego zła, popełnionego przez jego oficjalnych przedstawicieli, a często również niezwalczanego odpowiednio przez ich przełożonych – następców apostołów – wkroczy on na drogę pokuty. Kościół, głoszący pojednanie, które przynosi ludziom Chrystus, może być wiarygodny tylko, jeżeli naprawdę potrafi odprawić pokutę w taki sposób, by doprowadziła do autentycznej i głębokiej przemiany odpowiedzialnych osób i struktur. Na tej drodze pokuty nie może zabraknąć wyznania winy, przyjęcia odpowiedzialności, wyraźnie wypowiedzianych przeprosin, błagania o przebaczenie i wymierzenia sprawiedliwości (naprawienia krzywd, prewencyjnej zmiany procedur itd.).
Jeśli tak się nie dzieje, mimo iż odpowiedzialność została już zbadana i ustalona, zamiast odzyskanego zaufania, dochodzimy do trzeciego poziomu zgorszenia. Osoby, których dotknęło najpierw samo przestępstwo, potem nieskuteczna i nieczuła reakcja instytucji lub wspólnot kościelnych, teraz cierpią z powodu błędnego podejścia do kwestii pojednania.